Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

"Jesteście świadkami historii". Marian Turski na Festiwalu Góry Literatury

Od Buczy, od 24 lutego to wy jesteście świadkami historii. Pamiętajcie o waszej odpowiedzialności za historię dzisiaj – apelował do publiczności Marian Turski podczas spotkania na Festiwalu Góry Literatury. Blisko tysiąc osób słuchało go na żywo, kolejne tysiące obejrzały transmisję online.
"Jesteście świadkami historii". Marian Turski na Festiwalu Góry Literatury

Jesteśmy niezwykle dumni, że Marian Turski, historyk, dziennikarz i działacz społeczny pochodzenia żydowskiego, były więzień obozu Auschwitz-Birkenau i KL Buchenwald, który przeżył dwa Marsze Śmierci, przyjął nasze zaproszenie. W niedzielę, 9 lipca, czyli trzeciego dnia Festiwalu Góry Literatury spotkał się z publicznością na Zamku Sarny w Ścinawce Górnej. 

Spotkanie zatytułowane „Nie bądź obojętny” poprowadziła Urszula Glensk, literaturoznawczyni, krytyczka literacka, profesorka Uniwersytetu Wrocławskiego, która utworzyła „Fundację No Border”, mającą pomagać uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej. Zanim rozpoczęło się spotkanie, Mariana Turskiego na festiwalu przywitał Irek Grin, dyrektor Fundacji Olgi Tokarczuk, określając go jako najważniejszego gościa całego Festiwalu.  

- Mała korekta, nie najważniejszy, ale najstarszy – odpowiedział ze śmiechem Turski.  – Ja jestem szczęściarzem, że dożyłem tego momentu, by móc się tu pojawić.

Entuzjazm Irka Grina podzielała festiwalowa publiczność, która nie tylko witała i żegnała autora oklaskami na stojąco, ale co chwilę nagradzała brawami jego kolejne wypowiedzi.  

*** 

Marian Turski urodził się w 1926 roku w Druskiennikach jako Mosze Turbowicz. Wychowywał się w Łodzi, gdzie poznali się jego rodzice. Mieszkał przy ul. Sterlinga 12. - Jedna trzecia Łodzi to była społeczność żydowska, z tego mniej więcej jedna trzecia zeświecczeni, skłonni do asymilacji Żydzi. Większość stanowili zwolennicy różnych nurtów chasydzkich – wspominał. – W Łodzi znajdowało się wiele sztibli, czyli małych domów modlitewnych i cztery wielkie synagogi. Najpiękniejsza na ulicy Zielnej, róg Kościuszki. Tam słyszałem śpiewy największych ówczesnych kantorów, między innymi Kusewickiego. Stąd dziecięca nostalgia za tym nieistniejącym już miejscem. 

Marian Turski wspominał, że jeszcze przed wojną sytuacja finansowa jego rodziny była dość trudna. – Stąd się brały moje pierwsze ciągoty socjalistyczne. Jako chłopak jedenasto-, dwunastoletni zacząłem udzielać korepetycji, by pomóc rodzinie – wspominał.

Mimo to chodził do prestiżowego, elitarnego gimnazjum. Podczas niedzielnego spotkania opowiadał, jak udało mu się do niego dostać. – Byłem dość rozgarniętym uczniem, najlepszym we wszystkich przedmiotach, poza rysunkami i gimnastyką. Moja mama poszła do dyrektora o nazwisku Braude, a była to słynna rodzina z Przemyśla, z pytaniem w jaki sposób otrzymać zniżkę na czesne w tej szkole. Usłyszała: „Proszę pani, nasza szkoła jest jak bułka z masłem. Kto nie może sobie pozwolić na bułkę z masłem dla swoich dzieci, ten nie posyła swoich dzieci do naszej szkoły”. 

 

Ze względu na wyniki w nauce Marian Turski otrzymał osiemdziesięcioprocentową zniżkę. 

Miał czternaście lat, kiedy trafił do łódzkiego getta. Tam kontynuował naukę w szkole, która istniała do 1941 roku, zdał również tzw. „małą maturę”. – Czy szkoła przygotowała was na to, czego doświadczyliście później? – pytała Glensk. 

- Szkoła nie była w stanie nas przygotować, ponieważ to nie mieściło się w wyobraźni. Nie mieściło się wyobraźni, że Polska przegra. Nie mieściło się w wyobraźni, że przegra tak szybko – odparł Gość. – Kiedy mówiono o Hitlerze przed wojną, to tylko opowiadano sobie o nim dowcipy. Pokrzepialiśmy się nimi. Wtedy jeszcze nie myślano o tym, co dziś znamy jako „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Nikt nie miał na tyle bogatej wyobraźni.

 

W getcie również pracował, m.in. w masarni, skąd podkradał skrawki jedzenia. Jesienią 1942 roku Marian Turski wstąpił do podziemnej organizacji Lewica Związkowa. – Wbrew marzeniom mojego cudownego, szlachetnego ojca, wbrew jego wychowaniu, skłoniłem się do lewicowego ruchu konspiracyjnego – zdradził. – Kiedy widzieliśmy, że nadchodzi ofensywa sowiecka, a mieliśmy informacje z getta warszawskiego, dostaliśmy polecenie, że by skoszarować się w takich niby bunkrach. Gdy wejdą Rosjanie, mieliśmy stanąć na straży mienia ludowego, by nie zostało ono rozgrabione. Oddaliłem się od mojej rodziny, zostałem skoszarowany. Ofensywa nie nastąpiła, w sierpniu zaczęło się powstanie warszawskie. Wiedzieliśmy, że sprawa się przedłuża i całe getto zostanie wysłane do Oświęcimia. 

Turski zwrócił uwagę, że Oświęcim był wówczas postrzegany jako „pozytywna alternatywa”. - Możecie się śmiać, ale wiedzieliśmy, że wcześniej transporty jeździły do Chełma nad Nerem, które było tylko miejscem zagłady. A Oświęcim był także obozem pracy, więc dawał szansę przeżycia.

 

Marian Turski został wywieziony do obozu Auschwitz-Birkenau jednym z ostatnich transportów. Tam Niemcy zamordowali jego ojca i brata.

 

- Kiedy 29 sierpnia 1944 roku zostałem wsadzony do pociągu do Oświęcimia, do Auschwitzu, byłem tym, który wiedział, co mnie czeka – mówił. – Właśnie dlatego że byłem lepszy językowo niż inni, przygotowywałem konspiracyjne biuletyny na podstawie podsłuchu radiowego. Słyszałem audycję BBC, o tym jak wygląda sytuacja po przyjeździe do obozu. To było odarcie ze złudzeń.

Po przybyciu do obozu i wstępnej selekcji, zorientował się, że jest w mniejszości, wśród młodych mężczyzn w dobrej kondycji. Turski: – Między obozem cygańskim a następnym była dróżka, która prowadziła do komory czwartej. Zaczęliśmy tamtędy chodzić. Nagle widzę napis „do łaźni”. I wtedy byłem pełen najgorszych myśli. Słyszałem w głowie głos z audycji: „Zobaczycie napis do łaźni, nie dajcie się zwieźć, to jest komora gazowa”. I to była prawda. Zrobiłem w majtki ze strachu. 

 

Zastanawiał się, czy powiedzieć innym, co ich czeka, ale zrezygnował. Okazało się, że trafili do prawdziwej łaźni. - Rozbierają nas, zaczynają golić. Tępo, jak jakieś przedmioty, rzeczy. Tępymi narzędziami, krwawiliśmy, wrzeszczeliśmy. To byli holenderscy Żydzi, golili nas i śpiewali swoją patriotyczną piosenkę – Marian Turski zanucił jej melodię i kontynuował: – Potem nas zalali lizolem, pięknie ostrym szczypiącym środkiem dezynfekującym, ludzie wyli z poparzeń. Jedynym, który się cieszył, byłem ja, bo poczułem, że to oznaka życia.

 

***

Marian Turski przedstawił także dwa życiorysy, które określił jako dwie strategie na przeżycie w obozie. Pierwszy należał do Romana Fristera, późniejszego autora „Autoportretu z blizną”. – Był bardzo przystojnym mężczyzną. Kapo, Żyd węgierski, który było homoseksualistą, upatrzył go sobie. A musicie wiedzieć, że w obozie każdy, kto jest nad tobą, jest panem twojego życia i śmierci. Położył się ten kapo na pryczy obok Romana, przyniósł mu dużo chleba, napchał mu pełne usta tego chleba. I zaczął go gwałcić. Roman wspominał, że bolało, ale wytrzymał. Najważniejsze, że po raz pierwszy od dawna się najadł.

 

Frister miał później zauważyć, że ów kapo skradł mu myckę. A te były liczone na apelach odbywających się dwa razy dziennie. – Każdy, kto nie miał mycki, dostawał strzał w potylicę. Pamiętajcie, że homoseksualizm był karany. Ten kapo zrobił to zapewne po to, by Roman go nie zadenuncjował - tłumaczył Turski.

 

Gdy Frister później spostrzegł, że inny z więźniów nieopatrznie zostawił swoją myckę, ukradł mu ją. – Wiedział, że skazał tego człowieka na śmierć. Nie chciał spojrzeć mu w oczy, ponieważ czuł się winny. I rzeczywiście, tamtego człowieka rozstrzelano – opowiadał Marian Turski. – Jeżeli żyjesz tam, gdzie obowiązuje wilcze prawo, musisz się zachować jak wilk. Możesz przeżyć tylko po trupach.

 

Marian Turski podkreślił, że jest to jedno rozumienie tego, jak można przeżyć obóz koncentracyjny, ale jego historia jest zupełnie inna, a to za sprawą przyjaciół, z którymi znalazł się w niewoli. – Po kilku dniach pobytu w obozie, kapo, niemiecki kryminalista, zlecił mi coś, czego nie zrozumiałem, więc dał mi fangę w szczękę, straciłem przytomność, połamały mi się okulary. Musicie wiedzieć, że krótkowidz bez okularów w obozie był skazany na dwa, trzy dni życia, nie więcej. Okulary do przeżycia są niezbędne - kontynuował swoją opowieść. – W obozie były okulary po trupach. Ale tam nie można dostać nic za darmo, trzeba sobie kupić. W Auschwitzu były cztery waluty. Najlepsza to wódka, ale ta jest dostępna tylko w komandach, które mają kontakt z cywilami, co daje możliwość szmuglowania. Następnie są papierosy. Najbardziej pospolita waluta to chleb. Więc ci sortujący rzeczy po trupach zażądali za okulary trzech porcji chleba Gdybym im oddał trzy porcje chleba, to bym zdechł. Moi koledzy zdecydowali się oddać mi po jednej trzeciej swojej porcji. A pozbyć się jednej trzeciej porcji chleba w obozie to było ogromne poświęcenie. To jest solidarność. To jest lojalność. To jest przyjaźń. Przeżyłem, bo byłem w grupie, która była solidarna.

 

Publiczność przyjęła te słowa głośnymi brawami. Nasz gość opowiadał także, co jeszcze mu dało uczestnictwo w tej koleżeńskiej komitywie. – Człowiek wstaje o godz. 5 rano, idzie kilka kilometrów na cały dzień katorżniczej pracy. Po powrocie jest skonany, wygłodzony, marzy, by położyć się na pryczy, ściśnięty jak śledź i próbować zasnąć. A my próbowaliśmy żyć inaczej. Zmuszaliśmy się nawzajem, by wstać wcześniej, pójść do takiej prowizorycznej umywalni. Wieczorami zmuszaliśmy się do wzajemnego szkolenia, powtarzania niemieckich, angielskich, francuskich słów. Wspominaliśmy przeczytane książki, dyskutowaliśmy o nich, żeby ćwiczyć szare komórki, żeby nie zastygnąć. Żeby utrzymać godność ludzką.

 

W 1945 roku Marian Turski przeżył dwa marsze śmierci: w styczniu – z Auschwitz do Buchenwaldu, w kwietniu – z Buchenwaldu do Theresienstadt, gdzie 8 maja w stanie bliskim agonii doczekał wyzwolenia przez Armię Czerwoną.

 

- Miałem szczęście jako człowiek, że tuż po wojnie dotknęła mnie amnezja. Jest to chyba element samoobrony organizmu – stwierdził. – Przeszłość wydawała się całkowicie zamglona. Tylko epizody widziałem doskonale ze szczegółami. Nie wracałem do tego, co było. Ale 21 lat po wyzwoleniu spotkaliśmy w mieszkaniu Stefana Krakowskiego, jednego z pięciu z naszej grupy, którzy przeżyli.

 

Krakowski, z którym przeszli razem wszystkie obozy, wzniósł toast za Turskiego w podziękowaniu za to, że mu uratował życie. – W ogóle tego nie pamiętałem. On mi zaczął wszystko opowiadać i tak zaczęła wracać do mnie pamięć – opowiadał. – Niemcy zapędzili 120 osób do otwartego bydlęcego wagonu, jechaliśmy w nim trzy i pół dnia, tory były zajęte, bo trwała ofensywa. Kiedy przyjechaliśmy do celu, w moim wagonie było 26 trupów. W czasie jazdy rzucaliśmy trupy w jeden kąt wagonu. I w pewnym momencie ludzie przygnietli nimi Krakowskiego, mógł się udusić, ale ja miałem zacząć krzyczeć: „to mój brat, mój brat”. I ludzie zaczęli ściągać te trupy ze Stefana, przerzucać w inny kąt. To wspomnienie było dla mnie wstrząsem. Odżyła we mnie potrzeba wrócenia do tej tematyki. Wtedy po raz pierwszy pojechałem do Auschwitzu, wcześniej nie czułem takiej potrzeby.

***

Po zakończeniu II wojny światowej Marian Turski zamieszkał na Dolnym Śląsku. Pełnił funkcję przewodniczącego gminnych struktur Związku Walki Młodych w Mieroszowie, a następnie kierował zarządem powiatowym tej organizacji w Wałbrzychu. W listopadzie 1945 wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, a następnie do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Od 1946 do 1949 studiował prawo na Uniwersytecie Wrocławskim. Był korespondentem „Trybuny Dolnośląskiej”, pracował w Wojewódzkim Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk we Wrocławiu, W 1949 r. przeniósł się do Warszawy. Był słuchaczem Szkoły Partyjnej przy KC PZPR w Warszawie, pracował w Wydziale Prasy i Wydawnictw, a następnie Wydziale Propagandy i Agitacji Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Od 1958 roku kierował działem historycznym tygodnika „Polityka”. 

 

Napisał, opracował i zredagował kilkanaście książek, m.in. Lumumba i jego kraj, Operacja „Terminal”, Byli wówczas dziećmi, Ruch Pokoju. Ludzie, fakty, Losy żydowskie. Świadectwo żywych, Polish Witnesses to the Shoah, Sztuka w miejscach śmierci. Europejskie pomniki ofiar hitleryzmu (wraz z Haliną Taborską), Co ofiary wiedziały o swoim losie.

 

W marcu 1965 uczestniczył w zorganizowanym przez Martina Luthera Kinga marszu przeciwko segregacji rasowej na południu USA z Selmy do Montgomery. Otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta stołecznego Warszawy, między innymi za wieloletni wysiłek prowadzący do powstania Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN oraz wysokie odznaczenia Polski, Francji, Niemiec, Finlandii, Luksemburga, Austrii. Od początku pełni funkcję przewodniczącego Rady Muzeum POLIN. Zasiada we władzach: Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny w Polsce, Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej, Rady Domu Konferencji w Wannsee – Miejsca Pamięci i Edukacji Historycznej w Berlinie. Przez wiele lat pełnił funkcję wiceprezydenta Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, a w 2021 r. został wybrany jego prezydentem.

 

Podczas obchodów 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, wygłosił przemówienie, w którym zaapelował, by ludzie nie byli obojętni na kłamstwa historyczne i dyskryminowanie mniejszości. Przypomniał słowa prezydenta Austrii Aleksandra van der Bellena, który w rozmowie z nim powiedział, że Auschwitz „nie spadło z nieba”. Zwracał uwagę, że III Rzesza w swojej polityce potrafiła spełnić żądania robotnicze, przezwyciężyć bezrobocie, a także odwołać się do poczucia godności narodowej, a jednocześnie „władza ta sprawiła, że ludzi powoli ogarnęła znieczulica, obojętność, i przestali reagować na zło”. Zaapelował: „Jeśli będziecie obojętni, jakieś Auschwitz spadnie wam z nieba”.

 

- Jeśli przyjmiemy, że Auschwitz oznacza totalitaryzm, pozbawienie praw człowieka, pozbawienie mniejszości praw, to ono następuje powolutku – mówił w niedzielę na Zamku Sarny w Ścinawce Górnej. – Niestety następuje to z powodzeniem wtedy, kiedy ludzie się oswajają. Kiedy oprawcy się oswajają. Na tym polega to nieszczęście. Następuje jakaś znieczulica. Brak ludziom tego, o czym mówi Olga Tokarczuk: czułości. Auschwitz będzie mieć inne oblicze w Polsce, Rosji, Ameryce Południowej, Azji, ale zawsze prowadzi do niego przyzwyczajenie, brak protestu, obojętność. Widzę obecnie wiele lęków , strachów, widmo apokalipsy, głodu, braku wody, chorób, epidemii. Ludzie często są bezradni i szukają kogoś kto ich poprowadzi, kto im da wzór życia. Na to liczą przywódcy dążący do wprowadzenia reżimów. Demokracja wymaga aktywnego – to banał – działania każdego, kto tu siedzi, na tym leżaku. Bez tego upadniemy. Od Buczy, od 24 lutego, wy jesteście świadkami historii, Pamiętajcie o waszej odpowiedzialności za historię dzisiaj.

 


Podziel się
Oceń

Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama