Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

MAŁA NORYMBERGA – HISTORIA KATÓW Z GROSS-ROSEN

- Czy pozwolimy zapomnieć? – pyta Agnieszka Dobkiewicz, autorka książki „Mała Norymberga. Historia katów z Gross-Rosen”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak Horyzont. Dziennikarka zwraca się też z apelem do mieszkańców Dolnego Śląska.
MAŁA NORYMBERGA – HISTORIA KATÓW Z GROSS-ROSEN

„Mała Norymberga” to zbiór reportaży poświęconych powojennym procesom załogi obozowej KL Gross-Rosen. Jej autorka odkryła, że w świdnickim Sądzie Okręgowym, na podległym mu administracyjnie terenie Wałbrzycha, Dzierżoniowa czy Świdnicy po II wojnie światowej odbyło się blisko 100 procesów zbrodniarzy związanych z KL Gross-Rosen. To obóz, który powstał w 1940 roku niedaleko Strzegomia, w Rogoźnicy najpierw jako filia KL Sachsenhausen. Usamodzielnił się niespełna rok później. Jego celem było wykorzystanie niewolniczej pracy ludzi do eksploatacji pobliskiego kamieniołomu. To było piekło, przez które przeszło szacunkowo 125 tysięcy ofiar. Szacunkowo, bo dokumentacja obozowa została prawdopodobnie zniszczona.

 – Mieszkam w Świdnicy, kilkadziesiąt kilometrów od obozu – mówi Agnieszka Dobkiewicz. – Więc zawsze był obecny w mojej świadomości. Bywałam tam z powodu wykonywanej pracy. Coraz częściej i częściej. Gdy zaczęłam poznawać tragiczną historię miejsca, dotarło do mnie, że trzeba zrobić coś, by pamięć o nim nie zanikła. Problemem nie jest główna siedziba obozu, bo o nią dba Muzeum byłego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Problemem są dziesiątki dawnych filii, po których ślady już dawno zniknęły z powierzchni ziemi.

Obóz bowiem w momencie, gdy na Dolny Śląsk zaczęła się przenosić produkcja niemiecka, stał się wielkim targiem niewolników.  – To śmiałe określenie, ale nie wymyśliłam go ja – mówi Dobkiewicz. - Znalazłam to określenie w relacjach więźniów. Firmy – duże i znane, ale także mniejsze czy gospodarze pobliskich gospodarstw przyjeżdżali do obozu i zamawiali niewolników do pracy. Więźniowie trafiali do kolejnych filii tworzonych właśnie przy dużych zakładach na przykład Kruppa czy Anorgana

Filie określano skrótem „AL” – Arbeitslager (obozy pracy), ale podlegały pod główną siedzibę KL Gross-Rosen i więźniowie, którzy nie mogli już pracować, bo byli na przykład chorzy, w drodze selekcji byli przewożeni do głównej siedziby, gdzie ich los był przesądzony. – To była najgorsza możliwość – mówi Dobkiewicz. – Zresztą podczas procesów więźniowie to mówili. Opowiadając o swojej gehennie. A w głównej siedzibie było krematorium, które pełniło taką samą funkcję jak w Auschwitz.

Świdnickie procesy były do tej pory nieznane. Jeden z reportaży opisuje śledztwo dziennikarskie, które prowadzi do zaskakującego odkrycia. Autorka podąża śladem notatki prasowej, która opowiada o zatrzymaniu po wojnie człowieka, który podawał się za lekarza obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Czy mógł to być Josef Mengele? – Zachęcam do przeczytania „Małej Norymbergii” – mówi dziennikarka. – Znajdziecie tam Państwo nieznane do tej pory historie i fakty.

Agnieszka Dobkiewicz pracuje już nad kolejną książką dla Wydawnictwa Znak. – Bardzo mi zależy na kontakcie z osobami, które mają informacje na temat obozu KL Gross-Rosen lub jego filii – mówi. – Zachęcam do kontaktu świadków lub ich rodziny. Myślę, że nie powinniśmy pozwolić zapomnieć o tym, co się tu wydarzyło.

Z autorką można się skontaktować na jej profilu na Facebooku https://www.facebook.com/adobkiewicz/ lub e-mailowo [email protected].



Podziel się
Oceń

Komentarze
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama